Znów przebudziłem się pełen przerażenia. Ból rozerwał powieki uśpione w miriadzie gnostyckich światów i generacji. Raz jeszcze zapragnąłem biec i schować się przed gorgonowym wzrokiem Archontów, spoglądających, jak cerber naziemny - z Góry Annoiki. Dusza moja na imię ma Apollodora, bo Pan Światłości mi ją podarował. Niech te wiersze - opowieści o Bogach zrodzonych ze smutku, będą ostatnim tchnieniem dla Niego wdzięczności...
niedziela, 28 grudnia 2014
Wahanie DonHaeda
Oto, co mi się przydarzyło - powiedział DonHaedo,
Lecz zapomniał, co.
Przyszło mu na myśl tylko jego credo:
"Udawaj, że walczysz, nawet, gdy spadasz na dno!"
I co było dalej? Co zwykle, jak zawsze:
Odmachnąć się złu chciał, lecz przeczytał
"Kazanie na Górze" i wszelkie myśli zbawcze
W grzechu ugrzęzły rozkwitach.
Nie da się walczyć. Walka i tak jest złem.
Ucieleśniony w człowieku,
Zawsze będę na samym padołu dnie.
Na nędzę bytu nie ma leku.
Urodziłem się, więc umrę, pognębiony.
Wierzący, więc nigdy niezbawiony. Chrystus
Za bardzo wyśrubował wymagania. Korony
Nie dostanę; nadzieja prysła.
I chciał po prostu iść dalej.
Jednak już wszystkie szlabany zamknięto.
Musiał pozostać zakałą,
Bo życiem wypalił swe piętno.
czwartek, 30 października 2014
Korozja w lustrze
Niezłomna złodziejka
Rodzi z tego, co zabija.
Imię Jej: Annoika;
Motto: "jestem, bo przemijam".
Nie spoglądaj w lustro,
Przyjacielu; tam czyha Jej
Język palący, srom
Gorący zębami Przejść;
Tam czyha Eleusis
Pieczara, zamknięta głazem
Grobowym i Isis
Sistrum, grające odrazę.
Korozja rozchyla
Już usta do wołań w otchłań
Ciągnących. Zła Scylla
Jest głodna odebrać swą dań.
Rozmiękczy Ci rozum,
Omami ruchem kruchych ciał,
Z Niebios zrzuci wozu
I powie, żeś sam tego chciał!
Ilekroć gliniany
Szlam z duszy żeber opada,
Ona obleka w ran
Bandaże nowego gada:
Monstrum, co ssie swą jaźń.
Kokon-całun, Garota-stos;
Nieustająca kaźń
Marności syreni ma głos.
Rodzi z tego, co zabija.
Imię Jej: Annoika;
Motto: "jestem, bo przemijam".
Nie spoglądaj w lustro,
Przyjacielu; tam czyha Jej
Język palący, srom
Gorący zębami Przejść;
Tam czyha Eleusis
Pieczara, zamknięta głazem
Grobowym i Isis
Sistrum, grające odrazę.
Korozja rozchyla
Już usta do wołań w otchłań
Ciągnących. Zła Scylla
Jest głodna odebrać swą dań.
Rozmiękczy Ci rozum,
Omami ruchem kruchych ciał,
Z Niebios zrzuci wozu
I powie, żeś sam tego chciał!
Ilekroć gliniany
Szlam z duszy żeber opada,
Ona obleka w ran
Bandaże nowego gada:
Monstrum, co ssie swą jaźń.
Kokon-całun, Garota-stos;
Nieustająca kaźń
Marności syreni ma głos.
czwartek, 18 września 2014
Dzienniczek Wicekrólowej Saskii
Teofano nie może już
Podejmować decyzji:
Opanowała ją ziębiąca groza
Khaalde - Demona zamkniętych drzwi.
Widziano królową, jak nóż
Chwyciwszy, drżąco gładzi
Ostrzem pierś - bezwzrocznie - jak gdyby spoza
Własnej duszy, aż poza kres dni...
Wydała mi rozkaz, by złóż
Bronić, aż w górach Myzji:
Niepomna; wszak sama widziała pożar,
Co rozwiał rudy śród pylnych zgliszcz...
Nadciąga Laodike, w mórz
Zbrojowych świetle bladym,
Siejąc Chaos; w czyich będziem obozach
Pod Stratonikeją - nie wie nikt.
William Blake - "The Triple Hecate" (1795) - by wikipedia |
czwartek, 21 sierpnia 2014
Królewskie małżeństwo
Odrąbano mi dłonie, przypiekając kikuty
Z wielką uwagą, by nie wykrwawić ran rozprutych.
Wytrzebiono mnie: tak z penisa, jako i z jąder;
Wszak ranę zszyto - z otworem na mocz - bardzo mądrze.
Odjęto mi język i wybito wszystkie zęby;
Bez nosa i uszu i tak urok zblakłby z gęby.
Ważne, że nad wszystkim wprawny czuwał ciągle lekarz,
A służki Pani okłady dawały mi z mleka.
Przez to wciąż dycham, biegnąc za żelaznym powrozem,
Co łączy kaleką nagość z królewskim powozem.
Pani jest dobra, Pani - łagodna; pozwala jeść,
Cokolwiek upuści ze stołu rozluźniona pięść.
Zaś ja się cieszę, jak zwierzę starannie szkolone:
W końcu nie każdy Królową może mieć za... żonę.
Z wielką uwagą, by nie wykrwawić ran rozprutych.
Wytrzebiono mnie: tak z penisa, jako i z jąder;
Wszak ranę zszyto - z otworem na mocz - bardzo mądrze.
Odjęto mi język i wybito wszystkie zęby;
Bez nosa i uszu i tak urok zblakłby z gęby.
Ważne, że nad wszystkim wprawny czuwał ciągle lekarz,
A służki Pani okłady dawały mi z mleka.
Przez to wciąż dycham, biegnąc za żelaznym powrozem,
Co łączy kaleką nagość z królewskim powozem.
Pani jest dobra, Pani - łagodna; pozwala jeść,
Cokolwiek upuści ze stołu rozluźniona pięść.
Zaś ja się cieszę, jak zwierzę starannie szkolone:
W końcu nie każdy Królową może mieć za... żonę.
niedziela, 3 sierpnia 2014
Przedszczek
Kompletna cisza, bez powiewu:
Tak wygląda świat w przeddzień gniewu.
Tam wszystko już przygotowane;
Tu domy ciche i zaspane.
Czwartej masakry już nie będzie.
Niczego nie będzie już wszędzie.
Lecz jeszcze przedszczek dopiero,
Choć słychać już tętent ogierów,
Słychać już wycie zza granicy
Szeolu; znać skry nawałnicy.
Dziś mam dzieci i piękną żonę
Jutro pójdę w nieznaną stronę...
Trzystu zginęło, lecąc do wód;
Hades okazał swój wielki głód!
Nikt znów nas zbrojnie nie obroni
- Nim tu dotrą, zobaczę koniec.
Dziewczynik! Dokąd mam Was wysłać,
Gdy Zachód, to islamu wyspa,
A Azja sprzymierza się właśnie
Z potęgą Szatana!? Nim zgaśnie
Wszystko, chciałbym choć spojrzeć jeszcze
Na Wasze twarzyczki - bezpieczne...
Wszystko płynie, wszystko przemija,
Los ludzki to wina niczyja.
And old people don't cry for they know
It's no worth, when buried is whole hope.
Tak wygląda świat w przeddzień gniewu.
Tam wszystko już przygotowane;
Tu domy ciche i zaspane.
Czwartej masakry już nie będzie.
Niczego nie będzie już wszędzie.
Lecz jeszcze przedszczek dopiero,
Choć słychać już tętent ogierów,
Słychać już wycie zza granicy
Szeolu; znać skry nawałnicy.
Dziś mam dzieci i piękną żonę
Jutro pójdę w nieznaną stronę...
Trzystu zginęło, lecąc do wód;
Hades okazał swój wielki głód!
Nikt znów nas zbrojnie nie obroni
- Nim tu dotrą, zobaczę koniec.
Dziewczynik! Dokąd mam Was wysłać,
Gdy Zachód, to islamu wyspa,
A Azja sprzymierza się właśnie
Z potęgą Szatana!? Nim zgaśnie
Wszystko, chciałbym choć spojrzeć jeszcze
Na Wasze twarzyczki - bezpieczne...
Wszystko płynie, wszystko przemija,
Los ludzki to wina niczyja.
And old people don't cry for they know
It's no worth, when buried is whole hope.
Etykiety:
apokalipsa,
bezsilność,
biada,
ból,
dzieci,
koniec,
przerażenie,
strach,
śmierć,
upadek,
zagłada,
zniszczenie
wtorek, 29 lipca 2014
Tylko pasywa
Wszystko już oddałem:
Przeszłość, marzenia i chwałę
Niespełnionych czekań.
Malutkie "Ja" niesie rzeka.
Pozbawione wioseł,
Słabe, jak ten uschły kłosek,
Bezradne, skurczone,
Cudzego steru czepione,
Drży i kwili cicho;
Teraz nie ma już jak wysiąść...
Teraz choćby Słońce
Prażyło - nie kucnie w norce,
Choćby burza sroga
Szalała, nie będzie droga
Przerwana w zatoczce,
Co dawniej ulżyła trosce.
Buduję, śród błota,
W wielkich, publicznych robotach,
Zleconych podpisem
Niemojej dłoni; za misę
Pocieszeń, za zastrzyk
Z otumanienia - na capstrzyk.
Buduję katedrę,
Choć w szałasie lichym ziębnę.
Przeszłość, marzenia i chwałę
Niespełnionych czekań.
Malutkie "Ja" niesie rzeka.
Pozbawione wioseł,
Słabe, jak ten uschły kłosek,
Bezradne, skurczone,
Cudzego steru czepione,
Drży i kwili cicho;
Teraz nie ma już jak wysiąść...
Teraz choćby Słońce
Prażyło - nie kucnie w norce,
Choćby burza sroga
Szalała, nie będzie droga
Przerwana w zatoczce,
Co dawniej ulżyła trosce.
Buduję, śród błota,
W wielkich, publicznych robotach,
Zleconych podpisem
Niemojej dłoni; za misę
Pocieszeń, za zastrzyk
Z otumanienia - na capstrzyk.
Buduję katedrę,
Choć w szałasie lichym ziębnę.
poniedziałek, 28 lipca 2014
Praktyczne ukojenie
Ukoję twój ból, Kochanie:
Za tych sto rozbitych szklanek
Praktyczny kubek z plastiku,
Za czas - całusów bez liku:
I za czas, gdy mnie nie było,
I za chwile, kiedy bryłą
Kłótliwą oblepialiśmy
Każdą jawę i wszystkie sny,
I za momenty sciszone
Od słów na prędce chybionych,
I za wybór - które z naszych
Serc na budów złamać zaczyn...
Pocałuję Cię, utulę,
Może nawet Ci koszulę
Uprasuję, ale w końcu
Zamilcz, moje małe Słońce!
Zamilcz i nie pytaj więcej,
Jak ukoić drganie w szczęce,
Po stracie samego siebie.
Przecież nikt wszystkiego nie wie!
Za tych sto rozbitych szklanek
Praktyczny kubek z plastiku,
Za czas - całusów bez liku:
I za czas, gdy mnie nie było,
I za chwile, kiedy bryłą
Kłótliwą oblepialiśmy
Każdą jawę i wszystkie sny,
I za momenty sciszone
Od słów na prędce chybionych,
I za wybór - które z naszych
Serc na budów złamać zaczyn...
Pocałuję Cię, utulę,
Może nawet Ci koszulę
Uprasuję, ale w końcu
Zamilcz, moje małe Słońce!
Zamilcz i nie pytaj więcej,
Jak ukoić drganie w szczęce,
Po stracie samego siebie.
Przecież nikt wszystkiego nie wie!
Śmierć Perdikkasa
Wszystko znika
Rozwiewa się świat
Drzewo rozmywa się
Wśród toni rozgałęzień
Ja Perdikkas
Nie liczę już strat
Bitwy zlanej płaczem
Rzeki obfitej w węże
Pozostałem sam w namiocie
Którego ściany rozerwą
Zaraz mieczami siepacze
Pozostałem sam w tej armii
Upadłej straconą werwą
Sytych już nic nie nakarmi
To koniec bycia mężem
Kres którego zasięg
Wskaże stosu znak
Śmierć czas witać
Kloto ostatni wiedzie
Scieg do smetnych pasiek
Zapomnienia zjaw
Noc jest cicha
Rozwiewa się świat
Drzewo rozmywa się
Wśród toni rozgałęzień
Ja Perdikkas
Nie liczę już strat
Bitwy zlanej płaczem
Rzeki obfitej w węże
Pozostałem sam w namiocie
Którego ściany rozerwą
Zaraz mieczami siepacze
Pozostałem sam w tej armii
Upadłej straconą werwą
Sytych już nic nie nakarmi
To koniec bycia mężem
Kres którego zasięg
Wskaże stosu znak
Śmierć czas witać
Kloto ostatni wiedzie
Scieg do smetnych pasiek
Zapomnienia zjaw
Noc jest cicha
sobota, 26 lipca 2014
Modlitwa ćmy
Ty jesteś Światłem
Ja jestem ćmą stęsknioną
Ty świecisz jasno
Ja borykam się za szkłem
Dotrzeć do Ciebie
Przez ścianę z życia wśród snów
Czerń i lśnienie znów
Nim ogień nie pogrzebie
***
Ty jesteś Światłem
Ja łezką uronioną
Tulę się ciasno
Do twej aury poprzez mgłę
Wschodzisz na Niebie
Kiedy zabija mnie ból
Ach mów do mnie mów
Tak trzeba na pogrzebie
Ja jestem ćmą stęsknioną
Ty świecisz jasno
Ja borykam się za szkłem
Dotrzeć do Ciebie
Przez ścianę z życia wśród snów
Czerń i lśnienie znów
Nim ogień nie pogrzebie
***
Ty jesteś Światłem
Ja łezką uronioną
Tulę się ciasno
Do twej aury poprzez mgłę
Wschodzisz na Niebie
Kiedy zabija mnie ból
Ach mów do mnie mów
Tak trzeba na pogrzebie
wtorek, 22 lipca 2014
Hołd dla Śmiertelnej Bogini
Twą władzą nade mną, Wielka Pani!
Zapomniałem już, co było przedtem,
Zapomniałem horyzont wszech granic.
Dziś rodzisz mnie nowego, na swój kształt
I na modłę swoją - pod swoją moc!
Dziś w bachiczny uwiązujesz mnie szał,
Niepewności gasząc wokół mnie noc.
Tyś ożywionym Świętym Obrazem,
Tyś jest Czarą mleka Amaltei,
Ty ze mnie zmywasz wszelaką skazę,
Ty depczesz wszystko zło, co nas dzieli!
Wystarczy, że skiniesz, a uklęknę
Przed twym obrazem, bijąc pokłony;
Wystarczy, że wyciągniesz swą rękę,
A tam pobiegnę, pot lejąc słony,
Gdzie wskażesz, gdzie zechcesz, gdzie rozkażesz,
Byle raz jeszcze móc czuć twą aurę,
Móc pławić się w uświęconej parze
Twej kąpieli, zstępującej laurem
Na mój kark zgięty od upragnienia.
Jestem cały w Tobie. Ty prowadzisz;
Ja - przedłużenie Twego ramienia,
Ty - Korona Bogów wielkiej rady.
czwartek, 29 maja 2014
Kawałek boskiej głowy
Rozbili mi głowę i czaszkę złamali
Z marmuru; w pół rozrąbali usta złote,
Jakby chcieli powiedzieć: "Już wiecznie zamilcz!
Wiecznie już w strzępach leż pod kościoła płotem!"
A wszak podobno bać się nie było czego:
Posągi nie mówią, rzeźby nie ożyją,
Nie zagrożą rybackim sieciom i brzegom
Wód, u których dusze złowione się myją.
I tak piętnaście przepłynęło centurii.
Śmiertelny potomek Zmartwychwstaniu wiernych,
Przekopując śmieci u drzwi dawnej kurii,
Wyciągnął z pietyzmem mój ochłap mizerny.
Dziś mieszkam na powrót w świątyni, w przepychu
Kolumnad, śród tłumów milczących nabożnie
W zachwytach. Choć nigdy nie żyłam, dyptychu
Anastasis i moje sięgnęło imię...
Z marmuru; w pół rozrąbali usta złote,
Jakby chcieli powiedzieć: "Już wiecznie zamilcz!
Wiecznie już w strzępach leż pod kościoła płotem!"
A wszak podobno bać się nie było czego:
Posągi nie mówią, rzeźby nie ożyją,
Nie zagrożą rybackim sieciom i brzegom
Wód, u których dusze złowione się myją.
I tak piętnaście przepłynęło centurii.
Śmiertelny potomek Zmartwychwstaniu wiernych,
Przekopując śmieci u drzwi dawnej kurii,
Wyciągnął z pietyzmem mój ochłap mizerny.
Dziś mieszkam na powrót w świątyni, w przepychu
Kolumnad, śród tłumów milczących nabożnie
W zachwytach. Choć nigdy nie żyłam, dyptychu
Anastasis i moje sięgnęło imię...
Tumblr inspired |
środa, 28 maja 2014
Deszcz na myśli
deszcz pada
na moje myśli
widzę jak płyną
strugami błotnistych potoczków
gromada
wtłoczonych w wyścig
ażeby zginąć
melanży rozjaśnień i mroczków
deszcz gada
że je oczyści
że jest jak wino
sakramentalne co łyk to cud
gdy zadać
go przecież myśli
ta brudna gliną
stworzenia opada na dno w muł
na moje myśli
widzę jak płyną
strugami błotnistych potoczków
gromada
wtłoczonych w wyścig
ażeby zginąć
melanży rozjaśnień i mroczków
deszcz gada
że je oczyści
że jest jak wino
sakramentalne co łyk to cud
gdy zadać
go przecież myśli
ta brudna gliną
stworzenia opada na dno w muł
wtorek, 27 maja 2014
Ascend [gadżety]
Testy, testy, szukanie, sprawdzanie;
Cortex, Snapdragon, Snapdragon czterysta;
Jaka rozdzielczość, jakie taktowanie;
Android - "Emocja" - jak się z niej korzysta?
Tysiąc osiemdziesiąt na siedemset dwadzieścia,
Czy dziewięćset ileś na osiemset czterdzieści?
Czy ma widżety, czy ma "efekt przejścia"?
Ile się plików w pamięci pomieści?
Wewnętrzna, zewnętrzna... Motywy i strony;
Od kiedy na rynku, czy nie resetuje,
Czy aby na pewno dobrze wyważony?...
Nie mogę się skupić... Sprzedawcy, to zbóje!
Chyba ten, tak, nie! Może tamten, albo nie...
Za ile to było w e-sklepie, czy dostawa darmo,
Czy ubezpieczenie w cenie, na jakiej stronie...
Jak wiele zachodu pożera marność...
.......................................................................
Nabyłem. Włączyłem. Ustawiłem.
Ustawiałem kilka dni. A może on ustawiał...
Właściwie, gdzie ja go rzuciłem?
Eeee, to tylko szkła i blachy kawał...
Ale widziałem nowy, inny, piękny,
Lśniący, większy, jaśniejszy, lepszej
Rozdzielczości... Sęk w tym,
Że ten ostatni wciąż tu jest gdzieś...
.......................................................................
Ile trzeba wydać, żeby się zacząć sycić
Posiadaniem? Nie, uzależniają nie rzeczy,
Lecz ich ich żądzy ciągłe wici.
Próżno sumienie złorzeczy...
Cortex, Snapdragon, Snapdragon czterysta;
Jaka rozdzielczość, jakie taktowanie;
Android - "Emocja" - jak się z niej korzysta?
Tysiąc osiemdziesiąt na siedemset dwadzieścia,
Czy dziewięćset ileś na osiemset czterdzieści?
Czy ma widżety, czy ma "efekt przejścia"?
Ile się plików w pamięci pomieści?
Wewnętrzna, zewnętrzna... Motywy i strony;
Od kiedy na rynku, czy nie resetuje,
Czy aby na pewno dobrze wyważony?...
Nie mogę się skupić... Sprzedawcy, to zbóje!
Chyba ten, tak, nie! Może tamten, albo nie...
Za ile to było w e-sklepie, czy dostawa darmo,
Czy ubezpieczenie w cenie, na jakiej stronie...
Jak wiele zachodu pożera marność...
.......................................................................
Nabyłem. Włączyłem. Ustawiłem.
Ustawiałem kilka dni. A może on ustawiał...
Właściwie, gdzie ja go rzuciłem?
Eeee, to tylko szkła i blachy kawał...
Ale widziałem nowy, inny, piękny,
Lśniący, większy, jaśniejszy, lepszej
Rozdzielczości... Sęk w tym,
Że ten ostatni wciąż tu jest gdzieś...
.......................................................................
Ile trzeba wydać, żeby się zacząć sycić
Posiadaniem? Nie, uzależniają nie rzeczy,
Lecz ich ich żądzy ciągłe wici.
Próżno sumienie złorzeczy...
poniedziałek, 26 maja 2014
Wyrocznia Utraty
śniło mi się
że jestem w starym domu
tym do którego wracam nikomu
nie mówiąc nawet sobie
i znów się bałem
że już inne duchy ogień
tam niecą w kuchni a ja czerń
tylko zbieram całą
lecz zwykle
choć na cieniu dawnej kanapyp
kłaść się mogę na moment by znaczyć
przeszłość zamilkłą
tym razem w oknie
nie było zielonych odblasków
wiecznego lata lecz krwawa brzasku
krasa co nigry nie moknie
tym razem duszność
pyłów kwietnego falami płomieni
wybuchu zębami lgnęła odmienić
widnokrąg krzycząć już dość
i niebo rozświetliły
pulsujące cyfry płacząc drgając
wijąc się bo szedł po nie pająk
pożerający pierwiastkujący dzielący siły
i spłynął sok
upadłych milionów pomiędzy
budynki gdy drżały w ostatki nędzy
by przeżyć choć jeszcze krok
lecz on je zatopił
i rozlewał się dalej z rumorem
w garncu z gruzów warząc nową porę
doby lęk ponad wszelki opis
uciekłem
i spotkałem kobietę co wyszła z choroby
z jej ust wydostała się postać bez mowy
siejąca piekłem
PORZUĆ MARZENIA
zabrzmiała niewysłowieniem
a przecież ją kochałem to brzemię
wszelkie wyłącza roszczenia
wróciłem do drzwi
domu którego już nie ma
w skłębionym tłumie poszarpańców z nieba
błagałem by zów móc się żywić
lecz nikt nie słuchał
łaknienie snu w bezennym śnieniu
będzie już nieskończoną wędrówką nie w dniu
i nie nocą w zwiedzionych odruchach
że jestem w starym domu
tym do którego wracam nikomu
nie mówiąc nawet sobie
i znów się bałem
że już inne duchy ogień
tam niecą w kuchni a ja czerń
tylko zbieram całą
lecz zwykle
choć na cieniu dawnej kanapyp
kłaść się mogę na moment by znaczyć
przeszłość zamilkłą
tym razem w oknie
nie było zielonych odblasków
wiecznego lata lecz krwawa brzasku
krasa co nigry nie moknie
tym razem duszność
pyłów kwietnego falami płomieni
wybuchu zębami lgnęła odmienić
widnokrąg krzycząć już dość
i niebo rozświetliły
pulsujące cyfry płacząc drgając
wijąc się bo szedł po nie pająk
pożerający pierwiastkujący dzielący siły
i spłynął sok
upadłych milionów pomiędzy
budynki gdy drżały w ostatki nędzy
by przeżyć choć jeszcze krok
lecz on je zatopił
i rozlewał się dalej z rumorem
w garncu z gruzów warząc nową porę
doby lęk ponad wszelki opis
uciekłem
i spotkałem kobietę co wyszła z choroby
z jej ust wydostała się postać bez mowy
siejąca piekłem
PORZUĆ MARZENIA
zabrzmiała niewysłowieniem
a przecież ją kochałem to brzemię
wszelkie wyłącza roszczenia
wróciłem do drzwi
domu którego już nie ma
w skłębionym tłumie poszarpańców z nieba
błagałem by zów móc się żywić
lecz nikt nie słuchał
łaknienie snu w bezennym śnieniu
będzie już nieskończoną wędrówką nie w dniu
i nie nocą w zwiedzionych odruchach
piątek, 21 marca 2014
Podwodna Bogini
Podwodna Bogini
Przygląda się rybom
Wieczyście zdziwiona
Kamienna Bogini
Ułożona krzywo
Pręży w muł ramiona
Upadła Władczyni
Wolą już bezsilną
Czas pragnie pokonać
Zapomniana Pani
Niepowolna pływom
W dumie własnej kona
Nie ma już przystani
U której dym siwo
Jej wznosił lud z kolan
Nie można uczynić
Nic by z głazu żywą
Pieśń dobyć w milionach
Pozostaje winić
Czas zaglądać rybom
W oczy więdnąć w toniach
Przygląda się rybom
Wieczyście zdziwiona
Kamienna Bogini
Ułożona krzywo
Pręży w muł ramiona
Upadła Władczyni
Wolą już bezsilną
Czas pragnie pokonać
Zapomniana Pani
Niepowolna pływom
W dumie własnej kona
Nie ma już przystani
U której dym siwo
Jej wznosił lud z kolan
Nie można uczynić
Nic by z głazu żywą
Pieśń dobyć w milionach
Pozostaje winić
Czas zaglądać rybom
W oczy więdnąć w toniach
Etykiety:
bezsilność,
bogowie,
kamień,
leżący,
ołtarz,
pogaństwo,
przemijanie,
przetrwanie,
przodkowie,
religia,
smutek,
upadek pogan,
wspomnienie,
zapomnienie,
złamanie
piątek, 28 lutego 2014
Powrót Sykada
Witaj znów, Piękny Sykadzie,
O skrzydłach z pajęczych szmerów
Na srebrzystej nici! W stadzie
Świetlików płaczących bez steru,
W powiewach fal żółtolistnych,
Bez celu płynących w dale
Gwieździste, w płaszczu o mglistym
Odcieniu zmęczenia szałem
Przekwitłym, w wieńcu z czarnych łez,
W trzewikach skrzydlatych śmiercią
Ikara, o źrenicach bez
Kresu wypełnionych rtęcią;
Witaj, Piękny Smutku, wróżbo
W lustrze spełniona! Usiądź tu
Przy mnie i zaśpiewaj próżno
Nadziei: w dal, do odlotu.
O skrzydłach z pajęczych szmerów
Na srebrzystej nici! W stadzie
Świetlików płaczących bez steru,
W powiewach fal żółtolistnych,
Bez celu płynących w dale
Gwieździste, w płaszczu o mglistym
Odcieniu zmęczenia szałem
Przekwitłym, w wieńcu z czarnych łez,
W trzewikach skrzydlatych śmiercią
Ikara, o źrenicach bez
Kresu wypełnionych rtęcią;
Witaj, Piękny Smutku, wróżbo
W lustrze spełniona! Usiądź tu
Przy mnie i zaśpiewaj próżno
Nadziei: w dal, do odlotu.
poniedziałek, 24 lutego 2014
Państwo opiekuńcze
Rądzący proszą, by umierający
Biedacy się uśmiechali. Wszystko jest
Systemem, w którym ruch, i bezruch, i gest
Podlega kontroli, jako wiążący.
Płatny i obowiązkowy, zliczony
W najmniejszych jotach kurs uszczęśliwienia,
Dawany w zastrzykach z lepkiego cienia,
Dogłębnie przenika mózgowe błony.
Jedyne przystanki na autostradzie
Do wielkiego kompostownika śmierci,
To czekpointy, gdzie funkcjonariusz wierci
Świdrującym okiem, szukając zdrady.
Nie wolno dotrzeć do końca przed czasem;
Nie wolno trwać po wyznaczonym czasie.
Nakazuje się płodzić pod obcasem
Nowe brojlery, co pól zwiększą zasięg.
A pola powstają i rodzą: pola
Wysiłków rozczarowaniem gnijących ,
Łany odmętne, gdzie kipią gorące:
Gwałt, przymus i strach, skąpane w obolach.
Póki wychodzisz z domu i zmierzasz, gdzie
Wiedzie Cię cyberobroża, masz szansę
Na wieczór wrócić, zasiedlić swój karcer,
By na tabletkach szczęścia znów śnić swój lęk.
Lecz biada, jeśli, biedaku, ustajesz...
Rządzący proszą, by umierający
Się uśmiechali, bo w końcu sprzęt każdy
Kiedyś i tak przecież działać przestaje.
Biedacy się uśmiechali. Wszystko jest
Systemem, w którym ruch, i bezruch, i gest
Podlega kontroli, jako wiążący.
Płatny i obowiązkowy, zliczony
W najmniejszych jotach kurs uszczęśliwienia,
Dawany w zastrzykach z lepkiego cienia,
Dogłębnie przenika mózgowe błony.
Jedyne przystanki na autostradzie
Do wielkiego kompostownika śmierci,
To czekpointy, gdzie funkcjonariusz wierci
Świdrującym okiem, szukając zdrady.
Nie wolno dotrzeć do końca przed czasem;
Nie wolno trwać po wyznaczonym czasie.
Nakazuje się płodzić pod obcasem
Nowe brojlery, co pól zwiększą zasięg.
A pola powstają i rodzą: pola
Wysiłków rozczarowaniem gnijących ,
Łany odmętne, gdzie kipią gorące:
Gwałt, przymus i strach, skąpane w obolach.
Póki wychodzisz z domu i zmierzasz, gdzie
Wiedzie Cię cyberobroża, masz szansę
Na wieczór wrócić, zasiedlić swój karcer,
By na tabletkach szczęścia znów śnić swój lęk.
Lecz biada, jeśli, biedaku, ustajesz...
Rządzący proszą, by umierający
Się uśmiechali, bo w końcu sprzęt każdy
Kiedyś i tak przecież działać przestaje.
sobota, 22 lutego 2014
Pewnego dnia
Pewnego dnia
Nie napotka już Slońce
Mego wzroku.
Pewnego dnia
Przyjaciele, których moce
Rozwiały czasu,
Zejdą się
Ten ostatni raz, by milczeniem
Udawać smutno,
Że widzą cień
Niedostrzegalny w żylnych drżeniach,
Ni wczoraj, ni jutro.
I to już wszystko.
Nic więcej się nie stanie.
Znów wzejdzie dzień,
A co było
We mnie - kto powie - skłamie,
Że wie.
piątek, 14 lutego 2014
Ubóstwienie Laodiki
Płatki kwiatów z łąki,
Kłosy z darów pola,
Półrozkwitłe pąki,
Miód, co daje pszczoła;
Wszystko Tobie ofiaruję,
Siedzącej na tronie Isis,
Przewodzącej boskim chórom,
Rozdającej mleko z misy.
Płatki do stóp twoich,
Kłosy w wianek złoty,
Pąki niech Cię stroją,
Miód - słodki z istoty -
Niech ze złotej czary płynie ,
Poprzez twoje usta, Pani;
Z mlekiem zmieszany i winem,
Ambrozją teraz nazwany!
I jeśli tylko łyk,
W uśmiechu skąpany
Z tego dostanę, w szczyt
Niebios będę brany!
I wyrzeźbię posąg twemu
Obliczu, i ołtarz, i dym
Ofiarny, i pieśń z marmuru:
Wiedź mi, Piękna, śród Bogów prym!
Bo istnienia barwą,
Sensem dążenia, Dniem
Po ciemności marnej
Tyś jest, Laodike!
Kłosy z darów pola,
Półrozkwitłe pąki,
Miód, co daje pszczoła;
Wszystko Tobie ofiaruję,
Siedzącej na tronie Isis,
Przewodzącej boskim chórom,
Rozdającej mleko z misy.
Płatki do stóp twoich,
Kłosy w wianek złoty,
Pąki niech Cię stroją,
Miód - słodki z istoty -
Niech ze złotej czary płynie ,
Poprzez twoje usta, Pani;
Z mlekiem zmieszany i winem,
Ambrozją teraz nazwany!
I jeśli tylko łyk,
W uśmiechu skąpany
Z tego dostanę, w szczyt
Niebios będę brany!
I wyrzeźbię posąg twemu
Obliczu, i ołtarz, i dym
Ofiarny, i pieśń z marmuru:
Wiedź mi, Piękna, śród Bogów prym!
Bo istnienia barwą,
Sensem dążenia, Dniem
Po ciemności marnej
Tyś jest, Laodike!
piątek, 24 stycznia 2014
Bukefalos
Nagie pustkowie.
Ty jesteś Aleksandrą:
Gładzisz mnie, a biel
Nasiąka słońca barwą.
Tyś Aleksandrą;
Gładzisz mnie, gładzisz mój strach
Melodią mandor,
O strunach z zielonych traw.
Oddychasz ze mną;
Pozwalasz mi przepływać
Rzekę tętniącą,
Na brzeg, gdzie łez ubywa.
Prowadź mnie więc w bój!
Ochroni mnie twe słowo.
Niebo ze mną pruj!
Mój grzbiet weź pod swe łono.
Będę Cię nosił
W dal, aż do utraty tchu;
Będę Cię nosił,
Na jawie i pośród snów...
A kiedy strzała
Dosięgnie mnie ostatni
Raz, już bez ciała,
Cieniem Ci będę... zdatny.
Ty jesteś Aleksandrą:
Gładzisz mnie, a biel
Nasiąka słońca barwą.
Tyś Aleksandrą;
Gładzisz mnie, gładzisz mój strach
Melodią mandor,
O strunach z zielonych traw.
Oddychasz ze mną;
Pozwalasz mi przepływać
Rzekę tętniącą,
Na brzeg, gdzie łez ubywa.
Prowadź mnie więc w bój!
Ochroni mnie twe słowo.
Niebo ze mną pruj!
Mój grzbiet weź pod swe łono.
Będę Cię nosił
W dal, aż do utraty tchu;
Będę Cię nosił,
Na jawie i pośród snów...
A kiedy strzała
Dosięgnie mnie ostatni
Raz, już bez ciała,
Cieniem Ci będę... zdatny.
czwartek, 23 stycznia 2014
Wianek Hekate
Starucha o żelaznoszarej cerze
Objawia się śród cieni mroźnej nocy.
Przygarnia wiatr, mamrocząc coś w ofierze
Dla drgań, szelestów, przyczajonej mocy.
Spod dziur w łachmanach wyzierają kości,
Bielone wapnem zmarłych na zarazę.
Jej twarz już to grymas wykrzywia złości,
Już to skuwa w lód milknąca odraza.
Oto unosi się w wirze powiewów
Zaklętych; nie dotykając już ziemi,
Skaleczonemu przygląda się drzewu:
Rana wiedzie do grobu - u korzeni.
Wyciąga dłoń, szorstko zagłębia w dziupli:
Aż konar zawył!... (A może... to tylko
Głosy nienasyceń wichrowych kłótni,
Może śpiew wader, ku biegnącym wilkom?)
Starucha o żelaznoszarej twarzy
Podnosi w tryumfie kikut zmarzłej dłoni.
Niebo jest siwe, jak ci w ziemi - starzy...
A ona wianek układa na skroni...
poniedziałek, 20 stycznia 2014
Kult
Hipostazy, dogmaty, tradycje,
Wzniosłości i nikczemności, sny z gier
I gry ze snów: o strukturach, tezach,
Logice i drzwiach do domu - przez dach...
Oto kupczenie nieśmiertelnością
W domu Śmierci, gdzie Anubis kości
Do skóry przykleja, usuwając
Przez nos mózg i wnętrzności, jak pająk.
Im dalej od prawdy, tym więcej słów.
A gdzieś, na dnie tej piramidy, Ów
Syn Cieśli: schowany, zagubiony,
W jednym słowie treść skrywa Nowiny.
sobota, 11 stycznia 2014
Wymiar uszczęśliwienia
Pokażę Ci wymiary prawdziwego szczęścia:
Sprzątanie, karmienie, zmywanie, podcieranie,
Usypianie, szukanie herbatki na wzdęcia,
Pilnowanie, przewijanie, tulenie, pranie...
...Niedospanie, znużenie, błądzenie, bałagan,
Bezład, frustrację, rezygnację, irytację,
Czarną przepaść, chłonącą skowyt wszelkich błagań:
O litość, o cofnięcie czasu, o... Znów kolacja,
Znów śniadanie, znów obiadek, znowu pranie, wzrok
Wpatrzony znów w termometr, w kaszel, w chrypkę, w karczek,
Nóżki; znów ten pośpiech, serca bicie - znów amok
Sprzątania, karmienia, zmywania... I nic żartem,
Nic na niby, nic na chwilę, nic beztrosko, nic
Z tych rzeczy, co już były i nie wrócą nigdy;
Wraca za to regularnie: jednostajny krzyk,
Zmywanie, kupka, wycofanie w otchłań krzywdy...
Żółci, co odkłada się w wątrobie nie zmyje
Zmywanie, nie zetrze podcieranie, nie uśpi
Usypianie. Podchodzi aż pod samą szyję,
Wylewa się, wzrasta, wybucha!!!... Csiii.... Dziecko śpi...
Śpi... Śpi... Śpi... wszelkie marzenie, szczęście, spełnienie;
Śpi owoc rozkoszy, śpi boska nagroda, moc
Cudu wcielona, nie kwili, chwili przez mgnienie...
Boże! Niech się nie budzi!... Przespać choć jedną noc...
środa, 8 stycznia 2014
Faraon i Koran (z cyklu: "Pieśni o umierających snach")
Czyż ten najmniejszy z twych poddanych przez morze
Nie uciekł, grożąc: „Potęgę taką kiedyś stworzę,
Co obali piramidy twoich przodków!“? Tyś go nie ujął,
A on spłodził synów i wnuki... i wnuki. Szanując
Tylko jedną księgę, tylko jeden nakaz, osiedli
Cicho śród kolumn twych stolic. Z Nilu pili i jedli,
Lecz nie modlili się wcale do bogów! Czekali na znak.
I przyszedł Jeden, co świat twój wywrócił na wspak.
Lecz oni dalej czekali na znak. Bo czy łagodność
Przewróci piramidy? I przyszedł Drugi: „Dość!“
- Krzyknął - i na wielbłądach hordy popędził
Hord! Spalił pałace, aż po ostatni dach.
Lecz ciągle trwały piramidy... zapomniane.
A kiedy minęły kolejne pałace, w ten zaścianek,
Dawnego cień królestwa, znów wrzucił ktoś księgę
- Jedyną: „Spełnijmy wreszcie pierwszą przysięgę!“
Nie uciekł, grożąc: „Potęgę taką kiedyś stworzę,
Co obali piramidy twoich przodków!“? Tyś go nie ujął,
A on spłodził synów i wnuki... i wnuki. Szanując
Tylko jedną księgę, tylko jeden nakaz, osiedli
Cicho śród kolumn twych stolic. Z Nilu pili i jedli,
Lecz nie modlili się wcale do bogów! Czekali na znak.
I przyszedł Jeden, co świat twój wywrócił na wspak.
Lecz oni dalej czekali na znak. Bo czy łagodność
Przewróci piramidy? I przyszedł Drugi: „Dość!“
- Krzyknął - i na wielbłądach hordy popędził
Hord! Spalił pałace, aż po ostatni dach.
Lecz ciągle trwały piramidy... zapomniane.
A kiedy minęły kolejne pałace, w ten zaścianek,
Dawnego cień królestwa, znów wrzucił ktoś księgę
- Jedyną: „Spełnijmy wreszcie pierwszą przysięgę!“
Etykiety:
biada,
Egipt,
faraon,
królestwo,
potępienie,
przemijanie,
religia,
ucieczka,
wołanie,
wróżba,
zemsta,
znak,
zniszczenie
wtorek, 7 stycznia 2014
Kamea Ptolemeuszów (z cyklu: "Pieśni o umierających snach")
Drugi mąż, drugi brat, nareszcie w tle.
Ileż kroków trzeba było zrobić, ile przejść, przez
Zgliszcza i krew, przez ogień i szczęk oręża,
Ile poświęcić, by teraz w wieczność pierś wyprężać...
Ten kamień, to cały Egipt, to cały znany świat;
Przedsiębiorstwo doskonale zarządzane, aby strat
Nie czynić więcej właścicielom, zmęczonym
Zadawaniem wzajem sobie... strat. Słony
Jest smak dwóch koron... Białej jak bandaże
Mumii, czerwonej, jak miecz ociekający z marzeń.
Ostatnim Dwojgu na tronie wiwaty śle tłum
Za parę miedzianych monet. „Nim szum
Ucichnie, każ nam zrobić, Kochany, kameę
I do morza ją wrzuć, by złotą naszą erę
Za tysiąc lat wspomnieli potomkowie tych,
Którychśmy uprawiali, jak len, jak zboże, na...zbyt.“
Ileż kroków trzeba było zrobić, ile przejść, przez
Zgliszcza i krew, przez ogień i szczęk oręża,
Ile poświęcić, by teraz w wieczność pierś wyprężać...
Ten kamień, to cały Egipt, to cały znany świat;
Przedsiębiorstwo doskonale zarządzane, aby strat
Nie czynić więcej właścicielom, zmęczonym
Zadawaniem wzajem sobie... strat. Słony
Jest smak dwóch koron... Białej jak bandaże
Mumii, czerwonej, jak miecz ociekający z marzeń.
Ostatnim Dwojgu na tronie wiwaty śle tłum
Za parę miedzianych monet. „Nim szum
Ucichnie, każ nam zrobić, Kochany, kameę
I do morza ją wrzuć, by złotą naszą erę
Za tysiąc lat wspomnieli potomkowie tych,
Którychśmy uprawiali, jak len, jak zboże, na...zbyt.“
piątek, 3 stycznia 2014
Domek na odludziu
Otwiera się okno od zewnętrznej strony:
Zamiera wszystko bez sił do obrony;
Chłód, na białym rumaku skrzydlatym, dmie
Wzorzyste gwiazdy, wciskając w usta śmierć!
W usta otwarte przerażeniem, w usta bez
Barw, jedyne czarne cierpieniem po kres
Ciemności świata; wlewa białe olśnienie
Ten Chłód, ten Ziąb, wytworny swym bezdrżeniem.
Byliśmy przy telewizorze. Zmęczony
Czajnik krztusił się parą. Niezjedzony
Obiad okupował stół. Dzieci w przedpółśnie:
Jękliwe, gderliwe, kapryśne i złe...
Ujrzał nas Chłód, zobaczył Ziąb, śród ciepłych łez
Tętniących; upuścił, zagubił śmierć śród tęcz...
Zamyka się okno, blednie trwogi skrzenie.
Odjeżdża. Poczeka. Dzieci? Nie, nie... nie...
Zamiera wszystko bez sił do obrony;
Chłód, na białym rumaku skrzydlatym, dmie
Wzorzyste gwiazdy, wciskając w usta śmierć!
W usta otwarte przerażeniem, w usta bez
Barw, jedyne czarne cierpieniem po kres
Ciemności świata; wlewa białe olśnienie
Ten Chłód, ten Ziąb, wytworny swym bezdrżeniem.
Byliśmy przy telewizorze. Zmęczony
Czajnik krztusił się parą. Niezjedzony
Obiad okupował stół. Dzieci w przedpółśnie:
Jękliwe, gderliwe, kapryśne i złe...
Ujrzał nas Chłód, zobaczył Ziąb, śród ciepłych łez
Tętniących; upuścił, zagubił śmierć śród tęcz...
Zamyka się okno, blednie trwogi skrzenie.
Odjeżdża. Poczeka. Dzieci? Nie, nie... nie...
Subskrybuj:
Posty (Atom)