niedziela, 3 czerwca 2018

Słowo, czyli apoteoza w zbrukaniu

Prometeusz na kaźń się naraził,
Ludziom biednym ofiarując ogień.

Lecz któż by spisał Zeusa obrazę,
Kto by harfą, obojem i rogiem

Tak zagrać zdołał, by pamięć czynów
Herosa przetrwała, gdyby śpiewał

Bez słowa? Bezimienny bursztynu
Zbieracz, a może rolnik, zasiewać

Chcąc pole, albo myśliwy, łanię
By przeprosić za strzałę w nią wbitą,

Nazwał swój czyn pierwotnym wołaniem…
I stało się, i spłynęło, szczytom,

Dolinom i rzekom echem niosąc
Pierwszą treść, by podchwycili inni.

A oni wzięli i nieśli – boso,
W ostrogach – dalece bardziej winni,

Niż dawca płomienia. Bo zanieśli
Sobie wzajem tajemnice wszystkie:

Jak piec chleb, jak murować i cieśli
Jak pracować, jak też zerwać z listkiem

Figowym, by ten świat… skomplikować.
Słowo zaś rosło, rozlewało się

W bytach wszelakich; niszcząc, od nowa
Stwarzało; dębów błogi starocień

Zszargawszy piłą, wały monarchii
Wznosiło. Uczyniło kapłanów,

A oni orzekli lege artis,
Że Ono jest Bogiem, że ma Manus

Nad światem. Lecz takim narzędziem chciał
Władać i Szatan, bo czyż nie pięknie

Wielośpiew błędu wprowadzić w pieśń ciał,
W ruch dusz, aż zadrży, stanie i jęknie?

Pójdź k’mnie Słowo nadobne – jął kusić –
Niech wleję w twój nurt wir dysharmonii!

A staniesz się gęstwiną, co zdusi
Wszelaką prostotę i czempioni

Nawet nie będą już mogli: „tak, tak,
Nie nie” wypowiedzieć. Bo zaprawdę

Również i w moim królestwie, gdzie smak
Cierpki, jest mieszkań wiele… na zgubę.

Od tej pory Logos na padole
Śmiertelnych wszystkie śmiertelnych miewa

Przywary; można za dwa obole
Szybko zdusić w łajdackich wyziewach

Wzniosły styl Cezara Scaligera.
Adwokata nie zrozumie lekarz,

Urzędnik – murarza, a megiera
- nawet własnych na męża narzekań.

Lecz czyż i Astarte nie służyły
Prostytutki? Czyż gnostycy Sofii –

– Bożej Mądrości – dziwką nie lżyli,
Choć świętą? Po co bronić Termopil?

Słowo, dla swej transcendentnej pełni
Pragnie szarości, bieli i czerni.