Wszystko znika
Rozwiewa się świat
Drzewo rozmywa się
Wśród toni rozgałęzień
Ja Perdikkas
Nie liczę już strat
Bitwy zlanej płaczem
Rzeki obfitej w węże
Pozostałem sam w namiocie
Którego ściany rozerwą
Zaraz mieczami siepacze
Pozostałem sam w tej armii
Upadłej straconą werwą
Sytych już nic nie nakarmi
To koniec bycia mężem
Kres którego zasięg
Wskaże stosu znak
Śmierć czas witać
Kloto ostatni wiedzie
Scieg do smetnych pasiek
Zapomnienia zjaw
Noc jest cicha
Znów przebudziłem się pełen przerażenia. Ból rozerwał powieki uśpione w miriadzie gnostyckich światów i generacji. Raz jeszcze zapragnąłem biec i schować się przed gorgonowym wzrokiem Archontów, spoglądających, jak cerber naziemny - z Góry Annoiki. Dusza moja na imię ma Apollodora, bo Pan Światłości mi ją podarował. Niech te wiersze - opowieści o Bogach zrodzonych ze smutku, będą ostatnim tchnieniem dla Niego wdzięczności...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz