wtorek, 23 października 2012

Na ucho

Nie mów nikomu...
Niech nawet tam trafi mnie pomór,
Ale ja chcę już wrócić do domu!
Do domu, do domu...

Do bloku w blokowisku,
Na dziesiąte piętro, w ścisku,
Ze starą windą, brudnymi korytarzami,
Z nieprzyjemnymi sąsiadami,
Z letnimi zimą kaloryferami - do domu,
Do domu...

Niech już będzie, że ambicji bez,
Niech się śmieją, aż do łez;
Niech znów będzie praca,
Ta, z tych pierwszych -
- Bez perspektyw;
Niech znów wracam autobusem
I tramwajem, kursem
Przez zirytowane tłumy...

Nie mów nikomu...
Wiem, że nie ma już domu.
Kiedy mówię, że chcę wracać,
Rozumiem, że obracam
Tyko szklaną kulę
Wspomnień.

...Ale nie chcę, nie chcę oprzytomnieć!

Podobno
Wstępując na łódź, na barkę
Zachodniego Słońca,
Wśród drgawek tysiąca
Ostatnich, widać matkę, starkę
I ojca, co odszedł już dawno.

Podobno widać... dom,
Ten sam,
Stracony.

poniedziałek, 15 października 2012

Niewygodnie

Ciemne moce
Uwzięły się na noce

W czeluściach strachu
Leżę sam wołając przodków imion

Bezskutecznie

Oni nie przyjdą
Nie przyjdą nigdy

Oni nie znają
Nie znają żadnej łagodności formy

Zalani głazem w płynie
Klęczą
Na skraju ziemi niczyjej

Mi nie pomogą
Bo sami się męczą
Okrutnie

Aby utrzymać choć okruch
Wspomnienia
Śród dusz
Co jeszcze nie weszły do cienia

Leżę sam, na mokrej ziemi
Pełnej gnijących korzeni

Leżę tam, gdzie gwiazdy
W obłoku miasta
Wyblakły jak każdy
Kto pragnął się przebić nim zgasła

Lampa na wielkim murze
Z cierniowej stali

Leżę sam
Na wznak, jak umarli
Wszystko już mam
Gotowe

Niech w końcu zgaśnie światło

Wszystko gotowe


Badyl wróżebny

Przychodzę tam sam,

[dlatego, że nie mam już nikogo? dlatego, że sekrety chowam...]

Przychodzę tam sam,
Żeby oglądać ciągle jeden widok:
Tak, jak ja, bez życia,
Jako ja - u wrót nicości.

By tam dotrzeć, piękny świat
W pigułce trzeba zmierzyć:
Z drogą wziąć rozbrat,
Podeptać górę śmieci...

By móc spojrzeć w dół, ku wodzie,
Trzeba zejść po szlamiastej półskarpie,
Pełnej pokrzywy, jak w ogrodzie
Niechętnych panien, co zwą się Harpie.

Nim mnie rozerwą parzącą plwociną,
Nadzieję mam zdążyć, chwytając się...

Jest!
Ostatni ratunku... badyl.

[rozglądam się, sprawdzam, ile tym razem pożałuję, jak wiele ubyło, jak bardzo wspomnienie zyskuje...]

Jest
Jak kaduceusz - bez wady
Ożywienia, bez dążenia.

Ponad nim Niebo, nieobecne w jego myśli,
Bladobiałe, osuwa się pod okiem - puste,
Nieciekawe... nic tam nie ma?

Otula go krzewów przerośniętych czereda.
Patrząc na nie,
Gdyby żył, myślałby: życie, to bieda.

Wrzesień już późny;
Wszystko pochyla się, kłania przebrzmiałym nadmiarem
Pod własnym ciężarem
Upada.

Gdzieś, sponad trzcin, pragnąc,
Spóźniona wyrasta macka powoju.
Zamarłej tyczce przydaje stroju
Pasożytniczą mimowolą.

[zimno się robi, zaraz ciemności utopią słoneczne skry w niepokoju pierwocin, w ofierze dla czasów sprzed pierwszej pochodni...]

Niczym kołyska, unosi się nad ziemią,
Śród parujących echem wydalonej wody
Kij obumarły, jak zombie w jemioł
Stroju - jemu już bez szkody.

Czerwone.
Czerwone falują konania,
Nad bagniskiem złotym
Midasowego posłania.

A jeśli spojrzeć nagle wzniesionym wzrokiem,
Znów biel uderza, nie potrzebując okien,
Lecz zaraz poznać dozwala:
Ostatnia światłości dnia fala
Różowo się kładzie
Ponad ustałym stawem, jak na pokładzie...

[ten okręt, którym płynie, zatoczy wielki krąg, lecz kiedy wróci, wszystko, co pamiętało, zginie...]

Może i powój chciałby
W tych luster różanych kąpieli
Uczynić makeup sobie, jak chcieli
Inni, przed nim, co roku, co dnia,
Aż po zimę...

Może,
Lecz ścieżka
Zaraz przygaśnie, bo zorze
Już płyną do innego stawu,
Tam, gdzie lato jest w pełnym kolorze.

Zostanie badyl, wyliniały... ale wróżebny!

[do wiosny... a jak długo ja?]



czwartek, 4 października 2012

Pod powiekami

Pismo automatyczne.
Rozsypane wątki, niezebrane chwile...
Wszystko zmęczone, bez lirycznej
Gali... jak... byle...

Zamiast wielkich,
Szare.
Zamiast pięknych,
Stare
Cichce - ciemności ołtarz za bramą
Wiecznego nieotwarcia.

Pod nią dusze wszystkie skamlą,
Błagając o odarcie
Z resztek czucia;
Pod nią proch z rozpadłych kości
U tronu Ereszkigal,
Która spaliła jaźń.

Tak wygląda zmęczenie...
I natręctwo, i ... już dnieje; trzeba zamykać.

[chowają się zmroki, uciekają uroki, po kątach gdzieś przepadają strzygi, aby ustąpić miejsca deszczowemu porankowi i pocałunkom śmierci... w biurze]