Otwiera się okno od zewnętrznej strony:
Zamiera wszystko bez sił do obrony;
Chłód, na białym rumaku skrzydlatym, dmie
Wzorzyste gwiazdy, wciskając w usta śmierć!
W usta otwarte przerażeniem, w usta bez
Barw, jedyne czarne cierpieniem po kres
Ciemności świata; wlewa białe olśnienie
Ten Chłód, ten Ziąb, wytworny swym bezdrżeniem.
Byliśmy przy telewizorze. Zmęczony
Czajnik krztusił się parą. Niezjedzony
Obiad okupował stół. Dzieci w przedpółśnie:
Jękliwe, gderliwe, kapryśne i złe...
Ujrzał nas Chłód, zobaczył Ziąb, śród ciepłych łez
Tętniących; upuścił, zagubił śmierć śród tęcz...
Zamyka się okno, blednie trwogi skrzenie.
Odjeżdża. Poczeka. Dzieci? Nie, nie... nie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz