Byłem pod Krannon, byłem pod Ipsos, widziałem
Zmierzch nadziei i upadek ciemiężycieli,
Splecione ran zmieszaniem, jako jednym ciałem.
Byłem pod Panion, byłem pod Pydną! Przelane
Strugi chłopskiej krwi, której królowie nie mieli,
Żeby szafować w nadmiarze, porwały w taniec
Demony kurzu, piaskowe gnomy, szkarłatne
Chochliki rozlewu płaczu, wyjące strachem
Konania! Nieważne: obce, ani, czy bratnie,
Wszystkie te dusze, które spotkałem, Arachne
Tka wciąż na swych kobiercach z jednakim rozmachem.
Wszystkie, od zagubienia, bez snu, cierpią strasznie.
Zmieniają się w duchy nieczyste, duchy chrome,
Co w kolejnych zapalczywościach u żyjących
Widzą rozbłyski jedyne w ciemnościach. Domem
Ich jest ciągłe szukanie kolejnych, wśród komend,
By walczyć, ginących. Zdążają, jak pies gończy
Porywać, gdzie rządzi w kirze Styksowy Komes.
Przeżyłem Kanny, uciekłem znad Trazymeńskiej
Wody, rodzącej trupy we mgłach, płynących przez
Tysiąclecia. Szczęk w wycie się zmienił pod piskiem
Lecących bomb, a Ich wołania są tak bliskie
Niezmiennie; nie chcą tonąć wciąż w głębszych morzach łez,
Nieukojone, aż tron przejmie Bóstwo... żeńskie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz