Ja jestem Kosmas Indikopleustes.
Pływałem do Indii, widziałem Ceutę;
Śmierć mnie zastała tam przy okręcie.
Wędruję teraz bezdrożem Czyśćca,
Bez gwiezdnych znaków, nadziei wyjścia;
Nie wiem, lat dziesięć, dwieście, czy trzysta...
Bezwietrzna strefa szarych bałwanów,
Zmilczana w Biblii i w sur Koranu
Zaklęciach, płynie bez steru, bez planu...
Przenika mnie, jak toń oka sieci,
Jedynie wspomnieniem o życiu świeci,
Jedynie wskazuje, com myślą wskrzesił.
Czekanie minęło, nadzieja, opita
Rosą umarłych bez zmartwychwstania, chwyta
Bezwładnie burty i zaraz, zmyta,
Po stokroć zmyta, powraca wciąż słabsza.
Jutro nie zdoła już przybyć; Panna w brzaskach
Skąpana przebrzmiałych! Zostanie abstrakt:
Odcieleśnienie, rudymentacja,
Imię, pożarte przez hibernację.
Pierwsza, ostatnia, pośrenia stacja...
Czas rozpadł się, zgnił, rozsypał w pył.
Kosmas Indikopleustes; czy taki był?
Śmierć mnie zastała... Będę tu tkwił...
Znów przebudziłem się pełen przerażenia. Ból rozerwał powieki uśpione w miriadzie gnostyckich światów i generacji. Raz jeszcze zapragnąłem biec i schować się przed gorgonowym wzrokiem Archontów, spoglądających, jak cerber naziemny - z Góry Annoiki. Dusza moja na imię ma Apollodora, bo Pan Światłości mi ją podarował. Niech te wiersze - opowieści o Bogach zrodzonych ze smutku, będą ostatnim tchnieniem dla Niego wdzięczności...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz