stado
śmierdzące bawoły
gnająca na zatracenie masa
taniec podeptań potok potrąceń
czerń cisnąca upchaniem duszności
nic nie widzę nie mogę oddychać
jadą
pływają śród smoły
rozlewanej z ich własnych gardzieli
opluwają się wzrokiem ścigając
dyszel kieratu padają wstają
nie chcę ich widzieć nie chcę oddychać
radość
kradziona pospołu
kradziona wzajem odsprzedawana
wleczona skonana poszarpana
jak ciało hektora u bram troi
oni mnie widzą choć nie oddycham
nago
wrzucają w te doły
nad którymi śmiech ich nie ustaje
nad którymi tańcują aż do krwi
mojej aż do bulgotu z ust do wyć
już nie dbają że nie oddycham
Znów przebudziłem się pełen przerażenia. Ból rozerwał powieki uśpione w miriadzie gnostyckich światów i generacji. Raz jeszcze zapragnąłem biec i schować się przed gorgonowym wzrokiem Archontów, spoglądających, jak cerber naziemny - z Góry Annoiki. Dusza moja na imię ma Apollodora, bo Pan Światłości mi ją podarował. Niech te wiersze - opowieści o Bogach zrodzonych ze smutku, będą ostatnim tchnieniem dla Niego wdzięczności...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz