nalej i mnie
z tej cichości
listnych poszumów
objaw się ukryciem
przeniknij dreszcz
co wypełnia wnętrza oddalenia
przebiegnij nagle śród cieni
wschodu niewysłowień
mów mi
śpiewaj do mnie
szepcz wokół mnie
tam na dnie
suchości warg
zapiekłych
bez odpowiedzi
na modły
bez potrzeby
rytuału
na wietrze
świecącym w dzbanach
na powietrznej lirze
zawieszony w pół myśli
boże ukryty
w ewangelii dębów
ćśśśśśśś
szszszsz
Znów przebudziłem się pełen przerażenia. Ból rozerwał powieki uśpione w miriadzie gnostyckich światów i generacji. Raz jeszcze zapragnąłem biec i schować się przed gorgonowym wzrokiem Archontów, spoglądających, jak cerber naziemny - z Góry Annoiki. Dusza moja na imię ma Apollodora, bo Pan Światłości mi ją podarował. Niech te wiersze - opowieści o Bogach zrodzonych ze smutku, będą ostatnim tchnieniem dla Niego wdzięczności...
wtorek, 15 października 2013
poniedziałek, 7 października 2013
Socjofobia
stado
śmierdzące bawoły
gnająca na zatracenie masa
taniec podeptań potok potrąceń
czerń cisnąca upchaniem duszności
nic nie widzę nie mogę oddychać
jadą
pływają śród smoły
rozlewanej z ich własnych gardzieli
opluwają się wzrokiem ścigając
dyszel kieratu padają wstają
nie chcę ich widzieć nie chcę oddychać
radość
kradziona pospołu
kradziona wzajem odsprzedawana
wleczona skonana poszarpana
jak ciało hektora u bram troi
oni mnie widzą choć nie oddycham
nago
wrzucają w te doły
nad którymi śmiech ich nie ustaje
nad którymi tańcują aż do krwi
mojej aż do bulgotu z ust do wyć
już nie dbają że nie oddycham
śmierdzące bawoły
gnająca na zatracenie masa
taniec podeptań potok potrąceń
czerń cisnąca upchaniem duszności
nic nie widzę nie mogę oddychać
jadą
pływają śród smoły
rozlewanej z ich własnych gardzieli
opluwają się wzrokiem ścigając
dyszel kieratu padają wstają
nie chcę ich widzieć nie chcę oddychać
radość
kradziona pospołu
kradziona wzajem odsprzedawana
wleczona skonana poszarpana
jak ciało hektora u bram troi
oni mnie widzą choć nie oddycham
nago
wrzucają w te doły
nad którymi śmiech ich nie ustaje
nad którymi tańcują aż do krwi
mojej aż do bulgotu z ust do wyć
już nie dbają że nie oddycham
sobota, 5 października 2013
ISON
koronalny wyrzut masy
przybywa niebieska kaczyna
ja-syn
ja-słońce
ja-spełnienie
ja lament i piołun
czytajcie apokalipsę
wypatrujcie końca co wszystko zaczyna
może już czas
może zniszczeniem
może karą i sponiewieraniem
może oto buduje się niebiańska świątynia
a jeśli nie nawet
bo wszystko spali znów na zaczynach
zawsze warto
zawsze trzeba
zawsze niepokój każe
zawsze jednemu świeczkę drugiemu ogarek
ostatecznie cóż to za różnica
czy koniec świata i sąd i kara i wina
jak trąd czy
jak złodziej nocą
jak spotyka wszystkich razem czy
jak każdego w samotnym piekle z osobna
przybywa niebieska kaczyna
ja-syn
ja-słońce
ja-spełnienie
ja lament i piołun
czytajcie apokalipsę
wypatrujcie końca co wszystko zaczyna
może już czas
może zniszczeniem
może karą i sponiewieraniem
może oto buduje się niebiańska świątynia
a jeśli nie nawet
bo wszystko spali znów na zaczynach
zawsze warto
zawsze trzeba
zawsze niepokój każe
zawsze jednemu świeczkę drugiemu ogarek
ostatecznie cóż to za różnica
czy koniec świata i sąd i kara i wina
jak trąd czy
jak złodziej nocą
jak spotyka wszystkich razem czy
jak każdego w samotnym piekle z osobna
Etykiety:
biada,
Jezus,
kometa,
koniec,
potępienie,
sąd,
strach,
Sybilla,
wróżba,
zniszczenie
środa, 2 października 2013
Zniszczonek #131002 {RONDO}
Without hope you cannot start a day
Śpiewa Anderson
Tylko w mojej głowie
Zresztą kłamie
W radiu puszczają włoskie requiem
Człowiek chce się zaraz wieszać
Jak oni to znosili w tym szesnanstym wieku?
Moje dłonie
Nie mogę ich unieść
Tak, jak powiek spod pierzyn ciemności
Moje dłonie
Tak się zestarzały
Choć nie zdołały niczego zdziałać
Jak ja to znoszę w tym wieku?
NIe miałbym siły się powiesić
Nawet, gdyby śpiewał La Vey
Już wiem
Wiem, co tłumi strach unicestwienia
To znój istnienia, beznadzieja
Codzienność... i kłamstwa Andersona
Śpiewa Anderson
Tylko w mojej głowie
Zresztą kłamie
W radiu puszczają włoskie requiem
Człowiek chce się zaraz wieszać
Jak oni to znosili w tym szesnanstym wieku?
Moje dłonie
Nie mogę ich unieść
Tak, jak powiek spod pierzyn ciemności
Moje dłonie
Tak się zestarzały
Choć nie zdołały niczego zdziałać
Jak ja to znoszę w tym wieku?
NIe miałbym siły się powiesić
Nawet, gdyby śpiewał La Vey
Już wiem
Wiem, co tłumi strach unicestwienia
To znój istnienia, beznadzieja
Codzienność... i kłamstwa Andersona
Subskrybuj:
Posty (Atom)